36 kadrów z życia wzięte

36 kadrów z życia wzięte

 Fotograficzny zapis zdarzeń Zbigniewa Stankiewicza

 

 MÓJ APARAT FOTOGRAFICZNY

 W dniu I-Komunii Świętej każdy otrzymuje od swoich najbliższych prezenty. Dzisiaj może być to komputer, telefon komórkowy, zegarek z bajerami, lub rower górski na amortyzatorach, elektryczna deskorolka, może kład. Ja wiele lat temu w takiej okoliczności otrzymałem od chrzestnej aparat fotograficzny DRUH. Do środka był załadowany już negatyw czarno-biały. Mogłem wykonać 12 zdjęć. Wiedząc, że jest to jedyny taki dzień kazałem zrobić sobie zdjęcie z prowadzącym mnie do I Komunii księdzem. Ustawiliśmy się na tle kościoła. Ja trzymałem w rękach obrazek, a ksiądz stał blisko obok mnie. Jakie wielkie było moje zdziwienie, gdy oglądałem wykonane już przez fotografa powiększenie. Na zdjęciu był kościół, dzieciaki, ksiądz, obrazek. Jedynie mnie nie było. Znalazłem się poza kadrem.   /zdj. Nr 1/.

 

Dzisiaj nie pamiętam kto robił to zdjęcie, ale to właśnie ono było tym ziarenkiem, z którego wyrosło wielkie zamiłowanie do fotografowania. Postanowiłem wtedy pokazać dorosłym, jak się robi poprawne zdjęcia. Odtąd wszystkie oszczędności zamiast na ołowiane żołnierzyki przeznaczałem na zakup negatywów i ich obróbkę. Fotografowałem psa-Miśka, kolegów i koleżanki z podwórka, kolegów na szkolnym boisku, rodzeństwo. Zdjęcia jednak nie były tak doskonałe, jak zaplanowałem. Nigdy jednak nie zabrakło mi nikogo fotografowanego w kadrze. Zapał powoli minął, minęły lata. Przebudzenie nastąpiło w średniej szkole. Chodziłem do technikum mechanicznego o profilu obróbki skrawaniem. Należałem z kolegami do grupy racjonalizatorów, która brała udział w turniejach młodych techników. Po jednym z turniejów, gdzie byliśmy nagrodzeni przeprowadzono z nami wywiad do pisma „WYNALAZCZOŚĆ I RACJONALIZACJA". Potrzebne było nasze zdjęcie, a redaktor nie miał ze sobą aparatu. Wtedy zaproponowałem gotowe zdjęcie mojego autorstwa.  Zamieszczono je pod tekstem i podpisano moim nazwiskiem. Więcej, dostałem honorarium, dla mnie wysokie. Teraz aparat zabierałem ze sobą często. Robiłem zdjęcia na obozach harcerskich, pochodach 1-Majowych, rejsach żeglarskich, fotografowałem swoje miasto, ludzi. Na jednym zdjęciu z okresu pochodów sfotografowałem (nie wiedząc o tym) moją przyszłą żonę, maszerującą ze swoją szkołą. Wtedy jeszcze jej nie znałem nawet. /zdj. nr 2, 3/

 

Zdjęcia ślubne wykonuje się pod pewną presją psychiczną. Ciąży świadomość odpowiedzialności za jakość zdjęć. Przede wszystkim muszą „wyjść" i to dobrze, nie może zawieść sprzęt. Koncentrując się na młodej parze należy też widzieć inne sytuacje. Kiedyś modni byli wujowie w bigosie, goście zajmujący miejsca na parterze. Mój aparat tego nie uwzględniał, kierował się w stronę sytuacji żartobliwych, rzadkich. Na ślubie strażaków przy zdjęciu grupki gości były żarty o podwiązce i tu szybka migawka sprawdziła się. Bowiem nie wszyscy uczestnicy byli zainteresowani pozowaniem do zdjęcia, lecz ... /zdj. nr 3/

 

Podczas sesji zdjęciowej Młodej Pary też może być śmiesznie, gdy widać ich zakłopotanie mimo, że znają się doskonale, /zdj. nr 4/

 

 

 

 

Życie jest brutalne do końca. Śmiech graniczy z płaczem, radość z tragedią, łzami. Przyjechali kiedyś do mnie w odwiedziny kuzyni. Mieli ze sobą malutkie dziecko. Zrobiłem im wtedy dwa zdjęcia. Trzy dni po wyjeździe od nas dziecko zmarło. Został płacz, łzy i te dwa zdjęcia, /zdj. nr 6/. 

 

 

 

Kiedyś trumnę niesiono na ramionach lub przewożono karawanem. Jechałem samochodem, gdy ujrzałem zbliżający się z naprzeciwka karawan. Kazałem zatrzymać samochód mimo, że znajdowaliśmy się obok torowiska. Przez odkręconą szybę wykonałem zdjęcie ostatniego karawanu, jaki widziałem, /zdj. nr 7/

 

  

Tragedią jest też pożar. Wybrałem się na zdjęcia gniazda bocianów w pobliskiej wsi. Dwie godziny czatowania i nic. Stare bociany nie wróciły z polowania, a młode spały. Nie było więc nauki latania. Już miałem wracać, gdy nad lasem pojawił się potężny, czarny dym. Na zdjęcia przyjechałem rowerem więc udałem się w tamtym kierunku. Paliła się stodoła, zagrożone były budynki mieszkalne. Widać było tylko ogień, dym i odsłaniany przez płomienie szkielet konstrukcji. Chwyciłem aparat  i w celowniku ujrzałem klęczącą   z rękoma uniesionymi do niebios rękoma starą kobietę. Widok był przejmujący, wystarczyło nacisnąć spust... Opuściłem aparat, nie mogłem zrobić tego zdjęcia. Czułem się, jakby ta tragedia mnie dotknęła również. W końcu przełamałem się i uchwyciłem moment, jak wyprowadzają zagrożone zwierzęta, jak mieszkańcy stoją z opuszczonymi rękoma na znak bezsilności w walce z ogniem, czy obrońców stogu słomy, którzy również przegrywają z tym żywiołem, /zdj. nr  8, 9, 10/

 

Inny pożar chciałem sfotografować podczas gaszenia ognia w lesie przy poligonie wojskowym. Byłem niedaleko z moim 4-letnim synem. Palił się las i trawa wysuszona po wielodniowych upałach. Zrobiłem jedno zdjęcie, niezbyt ciekawe. Podejdziemy z drugiej strony - pomyślałem. Akurat strażacy ugasili palące się drzewa, znowu nie ma co fotografować. Zrobiliśmy kolejny łuk. Wokół nas pojawił się ogień. Wiatr przenosił palące się gałązki i wzniecał na powrót ugaszony pożar. Musiałem przełożyć aparat na plecy, łapać się za gałęzie i wspólnie z innymi próbować gasić trawę. Strażacy ponownie leli wodę i stopniowo opanowywali żywioł. Wtedy znaleźliśmy się w nowej pułapce. Może bardziej niebezpiecznej, bo niewidzialnej. Zbliżające się niebezpieczeństwo sygnalizował gwizd. Były to latające pociski karabinowe. Znajdowaliśmy się bowiem już na terenie poligonu wojskowego, strzelnicy dla strzelań z ostrej amunicji. Złapałem wtedy syna, dosłownie, jak worek pod rękę i biegłem przez tlące jeszcze obszary trawy, aby jak najszybciej oddalić się z miejsca zagrożenia. Nie mogłem narażać niepotrzebnie dla udanych zdjęć życia własnego syna. Obaj byliśmy w białych koszulkach. Oczywiście dostało się mi od żony za zmianę ich koloru, /zdj. nr 11/

 

Trudno jest fotografować ludzi podczas nietypowych zdarzeń. Odwracają się, albo patrzą uparcie w obiektyw. Są tacy, co pozwalają, wręcz pozują, ale są którzy zabraniają. Dawniej było wiele znaków zakazujących fotografowanie obiektów, czy obszarów. Dzisiaj też można spotkać się z zakazami fotografowania obiektu, ale częściej prywatnego lub nawet zabytkowego. „Nie będę tu wymieniał dla przykładu budynku Pałacu Prymasowskiego w Skierniewicach-siedziby Instytutu." Jako taki mały protest pojawiło się moje zdjęcie ukaranego aparatu, /zdj. nr 12/

 

Zresztą nawet Niemcy mieli obiekcje, co do fotografowania. Pojechaliśmy grupą fotografujących do Berlina Zachodniego. Na granicy pytali po co Polakowi trzy aparaty, pewnie na handel. Ciekawe kto z nich kupiłby wtedy schodzonego ZENITA, czy nawet PENTACONA. Wyjaśnienie było proste. Jeden aparat na negatyw czarno-biały, drugi na kolorowy i trzeci na slajdy. Wycieczka była tylko jednodniowa. Musieliśmy zwiedzać wszystko i szybko. Oczywiście musieliśmy zrobić sobie zdjęcie pod murem Berlińskim. Nam jednak było mało. Wdrapaliśmy się na niego po wystających drutach i dopiero pozowaliśmy do zdjęć. Na zakończenie wydłubaliśmy trochę odłamków zabierając je do Polski. Niemieccy żołnierze bacznie nas obserwowali nie interweniując. Niedługo po naszym powrocie mur Berliński został rozebrany całkowicie. Żartowaliśmy wtedy między sobą, że to chyba przez nas, abyśmy przy kolejnej wycieczce nie kruszyli im muru na chodnik. Ale mur mamy zaliczony i nikt nam tego nie odbierze, /zdj. 13/

 

Zdjęcia, portrety osób nie są łatwe do zrobienia, szczególnie, gdy są fotografowane osoby niepełnosprawne. Ich udział w zawodach sportowych jest godny, zapamiętania i pokazania innym. Udało mi się być na mistrzostwach Polski w Lublinie, na woj. Spartakiadach. Uchwyciłem za pomocą aparatu ból, wysiłek, radość,  emocje podczas sportowej walki. Uwieczniłem swego czasu mistrza olimpijskiego w rzucie oszczepem, pochodzącego z mojej miejscowości.  /zdj. nr 14, 15, 16/

    

 

Moim ulubionym zdjęciem jest to, na którym dziewczyna w wózku inwalidzkim pochyla się nad chłopakiem i szepczą coś do siebie. Sytuacja działa się na stadionie, ja byłem zbyt daleko, by móc decydować o tle, na jakim mieliby się znajdować. Zresztą trwało to też krótko, a ja nie mogłem być dla nich widoczny, by nie zepsuć atmosfery ujęcia, /zdj. nr 17/

 

 

 

Spacerując po swoim mieście widzę wiele rzeczy, sytuacji do sfotografowania. Dokumentuję wiele sytuacji np. wandalizmu /zdj. nr 18/.

Starych zabytków - Brama Parkowa /zdj. nr l9/.

Ciekawostek....? ) /zdj. nr 20/.

 

  

Dzisiejszej wstydliwej biedy – żebraków  /zdj. nr 21 a, b/

 

Zmian i przeobrażeń w mieście np. budowa toru rolkowego (przed i po skończeniu budowy) /zdj. nr 22a,b/. Należy zwrócić uwagę na wielkie drzewo na drugim zdjęciu, które wkopano dwa lata temu, jako dorosłe. Jednak z braku opieki uschło.

 

Rzadko zdarza się, by móc zrobić takie samo zdjęcie drugi raz, albo podobne i jednocześnie identyczne. Mnie się to przytrafiło. Na wczasach w Kołobrzegu zrobiłem synowi zdjęcie, gdy bawił się kamykiem na plaży. Po wywołaniu odbitek okazało się, że chłopak ma kamień na samym nosie i wygląda, jak klaun. /zdj. nr 21/. Innym razem fotografowałem znajomych (osoby na wózkach) podczas gry w tenisa stołowego. Po obróbce zdjęć okazało się, że jeden z nich podczas odbierania piłki znalazł się dokładnie twarzą na linii piłki i obiektywu aparatu. Z piłką na nosie wygląda, jak klaun. Rzadki zbieg okoliczności, /zdj. nr 23 a, b/.

  

 

 Aparat fotograficzny towarzyszy mi we wszystkich wyprawach. Jako redaktor jednej z gazet znalazłem się na terenie więzienia - oczywiście, jako zwiedzający. Miałem pozwolenie na fotografowanie. Na dziedzińcu przy ogródku więźniowie wykonali miniaturkę średniowiecznego zamku. Oglądając tę pracę na tle wysokich więziennych murów odebrałem ją, jako ukazanie wnętrza skazanego, którego sumienie jest niedostępne dla strażników, jak mury tej twierdzy. Że nigdy naprawdę nie dowiemy się, co skłoniło do złego pensjonariuszy tego zakładu karnego, /zdj. nr 24/

 

 Od dziecka lubię konie. Fotografia to kosztowny „sport". Pomyślałem, że mogę postawić parę złotych na jakiegoś konia na warszawskim torze wyścigowym. Pojechałem, obstawiłem „pewniaka" i przyczaiłem się z aparatem niedaleko linii mety. Jeźdźcy przyjechali na start. Zaczęło się załadowywanie koni do boksów startowych. Nie wszystkie jednak miały w tym dniu chęć się męczyć i zapierały kopyta o bieżnię. Czterech mężczyzn musiało opornemu pomagać zająć miejsce na starcie. Był to komiczny widok.  W końcu konie wystartowały i dobiegły do mety. Mój „pewniak" nie był jednak pierwszy, a ja uboższy o parę złotych i bogatszy o doświadczenia i kilka zdjęć. /zdj. nr 25, 26/ Aby zakończyć temat koni przytoczę jeszcze jeden śmieszny przypadek. Na parkurze startowało wielu młodych jeźdźców. Wielu nie ukończyło przejazdu. Były efektowne zrzuty jeźdźców /zdj. nr 27/. Jednak wygrał w tej konkurencji koń, który nie chciał brać udziału w zawodach i po prostu efektownym skokiem opuścił razem z jeźdźcem parkur. A może nie chciał spóźnić się na randkę ze swoją klaczą? /zdj. nr 28/.

 

 

Nie porównując człowieka do konia podobne problemy z pokonaniem przeszkody miał strażak na moim zdjęciu. Uchwyciłem go na szczycie płotu i wygląda, że zastanawia się, czy pokonywać ten płot dla widocznych pucharów, a może zobaczył na krawędzi małego robaczka, któremu nie chciał zrobić krzywdy. Tak naprawdę to nie dowiemy się nigdy. Ale popatrzmy na zdjęcie /nr 29/.

 

Fotografowałem już ludzi, zwierzęta, z samolotu, z balonu, przez dno od butelki, żmiję za pomocą teleobiektywu (jadowitą, jak się okazało na powiększeniu), z 3 m groźnego niedźwiedzia-zbójcę (był na szczęście w klatce) i papużkę na wystawie ptaków egzotycznych kiedy uciekła z klatki i usiadła na ręku taty niosącego na drugim ręku małą córeczkę /zdj. nr 30/.

 

 

Zdjęcia dzieci też nie należą do łatwych, ale próbuję je robić, nieraz są to zabawne sytuacje, jak ta , w której dziewczynka wyjmuje sznurówki z butów plażowicza. Ciekawe są tu proporcje dziecka i butów, nie zaś co powie ich właściciel, /zdj. nr 31/ Dzieci lubią naśladować dorosłych więc maluch, jeszcze z pieluchą, chce również fotografować i uważnie przygląda się wykonującemu zdjęcie, /zdj. nr32/ Wiadomym jest, że dzieci na spacerze są głodne i chce im się pić, a później siusiu i znowu pić i siusiu. Tak może być dookoła, /zdj. nr 33/. 

 

Nie fotografowałem nigdy pod wodą, ale wykonałem zdjęcie żarłocznej piranii, która pływała w akwarium.  Wiele zdjęć wykonuję intuicyjnie dlatego mam aparat zawsze przygotowany do pracy, by móc nacisnąć spust migawki, gdy coś mi podpowiada, że to właśnie ta sytuacja. Podobnie, jak ze zdjęciem strażaka na tle plakatu „DZIEŃ STRAŻAKA",( zresztą mojego autorstwa).    /zdj. nr 34/   Strażak z plakatu sprawia wrażenie, jakby szeptał coś do ucha starszemu koledze. Może podpowiada mu, jakie ma zrobić zdjęcia, by były śmieszne, takie mówiąc mało grzecznie, „dla jaj". Ktoś, kto będzie je później oglądał powie: „ale jaja". Może patrząc na zdjęcie nr 35, 36  ktoś tak powie: „ALE JAJA".

Autor zdjęć i felietonu:   Zbigniew Stankiewicz